"By Matka Aniołów"
   

Nie pisałam już tak dawno. Chyba dlatego, że jakoś obraziłam się na słowo pisane i mówione.
Człowiek gimnastykuje się, żeby opisać to, co przeżył, to, co czuje. Myśli są takie rozbudowane
- jak pajęczyna utkana przez miliardy pająków na przestrzeni wieczności. Zrób teraz tak, żeby opisać i oddać to, co wykombinowało się przez doznania i czas w twojej głowie. Jednak nie da się przekazać w inny sposób tak wiele, tak wielu tych zawiłości myślowych. Więc popróbuję, choć ryzyko interpretacji innych jest możliwe
i czasem krzywdzące dla nadawcy.

   

    24 stycznia 2003 r.

 

To siedem lat - długich, czy krótkich...?
Jeśli mierzyć tęsknotą i żalem - to wieki, jeśli doświadczeniami i siłą - to może mało...?
Nie wiem, co napisać, taka jakaś pustka w głowie. Moja głowa jest jak pustynia pełna ziarenek piasku, tak jednolicie usłana. Są momenty gdy wicherek leciutko podrywa je, a innym razem cicho,
w uśpieniu spoczywają w beżowościach widnokręgu. Przychodzi taki czas, że burza wyrwana
z głębi porywa je wysoko do samego nieba, by dotknąć skrzydeł Aniołów, by uwierzyć, że to miało jakiś nie: człowieczy, a: mistyczno-kosmiczny sens.
Zmienić się w motyla, znaleźć swoje drzewo, rozbić się na miliony ziarenek piasku...
Moje istnienie jest równie ważne jak istnienie właśnie motyla, mrówki, dziwki, deszczu
- i wszystkiego co można dotknąć, posmakować, powąchać, czuć, kochać czy nienawidzić.

   

I tak wszystko, co stworzone odkrywa te talie, które Bóg i diabeł zaczęli tasować niewiadomo kiedy,
a pula do wygrania to my! Cały ten poker trwa jedno istnienie. Od narodzin - karta po karcie, dzień po dniu
- odkrywasz je, a śmierć to wielki finał. Chyba...? Na pewno!
Chcę być burzą z głębi, co wznosić będzie te ziarna pod skrzydła Aniołów. Na motyla będzie czas w niebie
- jak wygra ten, co wygrać powinien - i tam znajdę swoje drzewo. Pod rozłożystymi gałęziami będzie cicho, melodie będą nuciły listki a moje Anioły wypoczywać będą ze mną na miękkich włosach soczysto zielonej trawy, pachnieć będzie konwaliami i suszonymi grzybami. Pobiegamy między konwaliami i skrzatami dobrych uczuć. Lotem orła odwiedzimy wszystkie miejsca dalekie i bliskie w nierealnych mgnieniach oka. Oczyszczona cierpieniem bólu, zapomnę na wieki, co to grzech. Unosząc się w lekkości miłości
i wyizolowaniu od nienawiści poznam myśl Tego, który wygrał tę partyjkę życiowego pokera. Zamienię swoją koszulę bytu ziemskiego na galową sukienkę uszytą w komnatach rajskich ogrodów. Będzie markowa
i dobrze wyprasowana, w kolorze błękitno-fioletowego nieba, uszyta na miarę. Ładnie będzie wyglądała na tle anielskiej bieli moich Aniołów. Na stole pod drzewem będzie rozłożone jedzenie, pełne witamin mądrości, poznania, wiedzy na niewiedzę, która dziś drąży mi głowę. Owoce w kształcie miłości, szacunku, pokory.

   
godz. 22:05
Zasnąć nie mogę. W telewizji leciał jakiś całkiem niezły film.
Patrzę jak moja młoda cicho śpi. Nie wiedząc, że dziś mija siedem lat od ich śmierci - miała wieczór wspomnień i łez. Dzielna dziewczyna. Wspominała malownicze i wesołe obrazy, zapamiętane w migawkach dziecięcego pamiętania. To jej życie sprzed wypadku było bardzo krótkie, zaledwie trzy lata. Zdumiewające są kadry, które zostały zapisane
w jej małej głowie. Odtworzyła te historie z dokładnością małych elementów, przeze mnie zapomnianych, ale to przecież jej oczy - inaczej widziały. Młoda to bardzo dorosła osoba w swej tragedii, w zrozumieniu bezsilności. Godnie znosi te fanaberie traumatyczności jej życia.
To naprawdę wielki, dzielny mały człowiek! Dziewczyna, która nie słyszy - ma zaledwie dziesięć procent słuchu
- a tak żmudnie odkrywa świat, ucząc się na wysokim poziomie intelektualnym. Jej pokora do własnej zazdrości
o normalność rówieśników jest upokarzająca dla moich słabości w tej tragedii. Jest odmianą ziemską Anioła, siostrą Aniołów w niebie. To zaszczyt kochać kogoś takiego jak Ona, to zaszczyt być Jej mamą.
Po wieczorze pełnym smutku i tęsknoty, kładąc się do łóżka powiedziała: - Wiesz Mamo ... Tata chyba poprawił mi humor ... I teraz się śmieje...
   

Zasnęła z rozchachaną buzią. Dzięki... Komukolwiek... Za jej spokój, a co dopiero za uśmiech i radosny sen. Oby jak najwięcej takich niewytłumaczalnych chochlików, czyniących czary.

   
godz. 23:04

Idę spać. Jakoś się dziś lękam. Świadomość, że siedem lat temu mogłam jeszcze coś zrobić... gdyby można było cofnąć czas...
Tego już nie zmienię. Mogę tylko drążyć skałę mego lęku i zostać - co moment jakiś - pustynną, ziarnkowo-beżową burza. Mogę to zrobić. Tak poderwane ziarenka szarych komórek zamienić - litość we współczucie, współczucie w zrozumienie, a co najważniejsze... zrozumienie w czyn...

   
19 kwietnia 2003 r.
Nie mam tytułów na obecne rozdziały, pewnie kiedyś znajdę dla nich nazwę. Daty spowodują, że będę wiedzieć jaki to czas mojego "dorastania"... te odkrywcze momenty samotnej wędrówki po mojej duszy...
Mam zaczarowaną duszę - tyle pięknych kobiet mieszka w tym jednym, zdeformowanym ciele...
Jedna z nich ma piękne, długie włosy - szeleszczące jak pazłotko od czekolady... to taka muzyczka dla łasucha. Inna - o pięknym uśmiechu i ślicznych oczach - leży na kocu, do słońca szczerzy swoje wdzięki.
A ja gdzieś z boku - przypatruję się i myślę sobie, czy w tych pięknych ciałach zmieścić się może moja równie atrakcyjna dusza ... Moje ciało to mój dom.
Nie ma tu luksusów - karbowane, pomarszczone, brzydkie, ale jeśli zajrzysz przez okna - to dopasowane, ciepłe, można się tu schować.
Tylko... aż - to jego obejście... polubić je muszę...
Tak trudno to zrobić. Bardziej się do niego przyzwyczaiłam jak pokochałam. Umyję, nakremuję i szanuję...
Za co ? - nie wiem. Nie mogę go zmienić - innego nie wynajmę...
   
   
to mały epizod z moje książki i już już ja wydam dla świata... na pocieszenie i po trochę wiary...
   

Copyright © 2004  www.smigielska.dll.pl  Wszelkie prawa zastrzeżone